Te z was, które miały okazję sprzedawać swoje dzieła na tego typu imprezach, to wiedzą, że klienci zdarzają się różni.
Są tacy, którzy zagadają, zapytają jak robi się daną rzecz lub zapytają o technikę. Niektórzy po prostu się zachwycają, inni oglądają w milczeniu.
Ale są też klienci zołzowaci. Z traktowania wychodzi na to, że Toto- w sensie że ja, sprzedająca lub raczej wystawiająca swoje wytworki- więc, że Toto może ledwie podstawówkę skończyła. Sprzedaje na TARGU i ... no półgłówek i już.
Otóż nie sprzedaję na TARGU, tylko na jarmarku rękodzieła. Nie targujemy się, a możemy ewentualnie obniżyć cenę. Ale to niechętnie. Dlaczego ludzie oczekują, że moje rzeczy będą tańsze niż chińszczyzna w markecie? To nie wiem... Cenię sobie swój czas. W tym czasie kiedy robię decou mogłabym się bawić z moim dzieckiem, bądź z Małżem swym ;-)))) Poczytać. Lub po prostu poleżeć kołami do góry. A tak pracuję do późnych godzin nocnych.
Opowiem jak to pewnego pana zatkałam i już słowa więcej nie pisnął:
Jarmark w tę niedzielę:
Podeszło małżeństwo- średnia wieku 50 lat. Pani zainteresowała się różaną butelką. Oglądała i widać było, że wpadła jej w oko. Ja nic- niech kobieta patrzy. Będzie chciała kupić, to poprosi. Taki mam stosunek do ludzi. Chcą kupują, nie chcą, nie kupują. Odeszli. Za chwilę przyszli i znowu ogląda tę samą butelkę. Wystawiła do mnie rękę z butlą.
Ja: chce Pani kupić?
A na to jej mąż tonem – bo ja wiem niemiłym? szyderczym? czy też wykładowcy?: Jakby Pani skończyła marketing, to by Pani wiedziała jak podejść do klienta. Jak kobieta drugi raz wraca do tego samego miejsca, to trzeba sprzedawać!
Ja spokojnym tonem bez emocji: Tak się składa, że skończyłam studia zarządzanie i marketing. Wyścig szczurów mam w pracy, a tutaj jestem bo LUBIĘ. To moje hobby i NIC NIE MUSZĘ. (strzeliłam uśmiech ;-)
Pan się zacukał. Minę miał jakbym go po mordzie zdzieliła ;-) Zapłacili (zawrotną kwotę 15 zeta ;-) i bez słowa zwiali...
I kto jest górą? ;-)))))))
Pozdrawiam Miłe koleżanki i Ulę poznaną w tę niedzielę ;-)
...